Prawie asfalt, prawie...

Niedziela, 28 lutego 2010 · Komentarze(0)
Kategoria 1.Wycieczki
Słoneczna aura roztapiająca zalegający śnieg oraz sobotnia wycieczka sprawdzająca warunki na łódzkich trasach sprawiły, że na cotygodniowe większe kręcenie postanowiłem wybrać się na z dala od lasu i wciągających tam bagien śniegowych. Po krótkiej analizie mapy stwierdziłem, że w sumie nie znam prawie wcale czarnego szlaku rowerowego biegnącego przez Park Krajobrazowy Wzniesień Łódzkich. Kilometrażówka wskazywała ponad 75 kilo + dojazd czyli razem koło 100, ale z opisu wynikało, że można koło miejscowości Buczek skrócić sobie pętle więc stwierdziłem że zaryzykuje. Zresztą miały to być głównie asfalty więc co mi tam. Słoneczko pięknie grzało, czarne drogi prawie suche. Powinno być bosko... Ach, cóż to miała być za pomyłka... :)

Pierwsza przygoda na "wysokim", bo aż 5 kilometrze powinna dać mi do myślenia. Ostrzegającego pecha nie należy lekceważyć. Niby zwykła guma i to w komfortowych parkowych warunkach, gdzie i ławeczka jakaś i śmietnik do wyrzucenia dziurawca. Ale oczywiście nie mogło być za pięknie, bo jak park i to i gówienka wszelakie, które pięknie uwaliły mi obręcz. Niby do ostatniej chwili uważałem aby się nimi nie upaskudzić, ale tylko do ostatniej kiedy trzeba było zakręcić kołem, co by sprawdzić czy wszystko dobrze leży. Oj cóż za zonk. :))))

Potem było "prawie" rewelacyjnie. Parę dróg w Arturówku gdzie spodziewałem się spotkać ostre błocko, okazało się całkiem suchych. Ale niestety tylko kilka, które fałszywie zachęciły mnie to próby przebicia się do kapliczek niekoniecznie asfaltami. Drugi zonk i już mokre buty :)

Jak dotarłem na słynny "kaloryfer" gdzie miałem wbić się na czarny szklak stwierdziłem, że teraz to będzie już z górki (hehehe, tam jest faktycznie ostro z górki, jak wszyscy wiedzą). Spora prędkość, sporo wody na asfalcie i mój fantastyczny błotnik, który nie do końca zasłania przednie koło i facjatę mam już też do przeczyszczenia. :)))

Potem przy barze w Modrzewiu gdzie zwykle jadę prosto (do baru :) ) miałem skręcić na nieznany sobie już kawałek szlaku. Miał być to asfalt więc w sumie luz. No i właściwie był luz... przez pierwszy kilometr. Potem były płyty, też przez kilometr... A potem było już tylko błocko i to przez długo, dłuuuuugo. Potem był śnieg... i właściwie myślałem, że to już koniec atrakcji, ale znowu się pomyliłem, bo po śniegu zaczęło się... regularne bagno. Dobrze, że na horyzoncie pojawił się kościół w Dobrej więc byłem uratowany :))) Musiały w końcu prowadzić do niego jakieś bardziej cywilizowane drogi.



Potem stwierdziłem, że mam ten cały szklak w d....pie i jechałem tak jak ja chciałem czyli po czarnym, ale tylko asfalcie. W sumie wracając do domu tylko raz jeszcze miałem zonk-a, ale tym razem dzięki swojej głupocie (heheh, jak by wcześniej było inaczej). Było to gdzieś koło jakiegoś Byszewa, gdzie mimo tego, że na gps nie było drogi postanowiłem skręcić w zachęcający asfalcik po prawej. Asfalcik był równiutki, świeżutki i.... króciutki. :))) Na szczęście to co było dalej, dało się jakość przejechać. Straty były, ale w sumie było mi już wszystko jedno... :)

Ślad z wycieczki czarnym szlakiem łódzkim © Franiu

Komentarze (0)

Nie ma jeszcze komentarzy.
Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa sajaj

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]